wczorajszy dzień to była porażka. wstawałam taka wesoła, ale szybko moja radość prysła. dobrze wiedzieć, że jako uczeń nie mam prawa dowiedzieć się za co dostałam ocenę, dlaczego akurat taką a nie inną. to rzucanie mongołami i kurwami na nas też raczej było nie na miejscu, tak samo jak agresja. skoro tak pogrywamy, ja też mogę zacząć bawić się w ten sposób. to co on uważa za przejawy swojej zabawności, tak naprawdę w nas budzi śmiech i żałość jednocześnie.
i fajnie, że zawsze można liczyć na klasę, dziękuję -.- nie lubię, kiedy ktoś robi coś co wcześniej zostało ustalone, a potem zmienia zdanie i zostawia wszystko robiąc totalny rozpierdol. kolejny raz przeraża mnie brak bezinteresowności ludzkiej.
wkurwiłam się, bo musiałam zabulić prawie dwie dychy za 3 godziny siedzenia na dupie i oglądania kretynów. gdyby nie ta marna 5 z polskiego, nikt by nie poszedł, i chuj.
i fajnie, że ten zjeb na samym początku dnia musiał mnie wkurwić, zresztą nie tylko mnie. potem cały dzień mnie jakieś fatum prześladowało. dzisiaj mu się odwidziało i znowu rzucał swoimi głupawymi, przesyconymi erotyzmem żarcikami. pominę jego flirty z naszą 'oczytaną' koleżanką ; )
właśnie odjechał mi autobus na 18nastkę, fajnie. dlaczego nie pojechałam? sama nie wiem, nie uzyskałam zadowalającej mnie odpowiedzi. skoro już kurwa człowiek rozmyśla się dosłownie kilka godzin przed samą imprezą, cały tydzień mącąc jak się tylko da, żeby przypadkiem nie wpomnieć 'tak możesz jechać', to chociaż należy mi się wyjaśnienie. nie lubię niedomówień ; x.
wczoraj dwa razy chodziłam po sklepach, żeby znaleźć jakieś buty. i tak nic nie kupiłam. dla odmiany poszłam dzisiaj do pierwszego lepszego i kupiłam fajne zielone trampy <3
i to by było na tyle dobrego jeżeli chodzi o ostatni czas. chociaż nie, do pozytywów mogę zaliczyć jeszcze to, że żyję, a no i fakt, że ten zjeb nie pytał ze statystyki.
muszę się za siebie wziąć i dzisiaj ćwiczenia na kręgosłup, bo znowu zaczyna boleć. jutro brzuszek, o ile będę miała siłę, bo po działce różnie bywa. taa, ubóstwiam działkę i tamtejsze powietrze i ptaszki i 4x4 metry ziemi porośniętej chwastami, która aż się prosi, żeby ją zaorać.
nie chce mi się dosłownie nic, w ciągu tych kilku dni przypomniałam sobie co to znaczy płakać z bezsilności i niemocy.
mama mnie jeszcze dobija i niszczy psychicznie. jak zawsze nieświadomie. szkoda, że tego nie wie i myśli, że dobry obiad załatwi sprawę. to tak jakby taki obiad zapewnił jej wnuki. jak się jedno ma do drugiego? to proste. ograniczając mi kontakty ze znajomymi, zmniejsza moją szansę na poznanie 'tego jedynego'. wiem, że głupio myślę i że to głupio brzmi, ale tak jest. nie odnajdę się w życiu dopóki ktoś się nie ogarnie. kocham ją, ale momentami przesadza.
mam doooooooooooooooooość! -.-
mam doooooooooooooooooość! -.-
Chciałabym się czegoś
chwycić. Dobić do bezpiecznej przystani, nie mieć już w głowie tego zamętu
drażniącego mój wzrok. Nie jestem dobra. Nie wiem czy przestałam być czy nigdy
nie byłam. Nie myślę racjonalnie i to czyni mnie szaloną. Nie umiem już się dogadać,
nie potrafię się przystosować i wciąż wrzeczę - albo zdecydowanie, albo zbyt
histerycznie by ktoś mógł traktować to poważnie. Nie mam serca, nie czuję go,
chyba nie biję. Zgubiłam gdzieś siebie. Jakie to śmieszne, Zgubiłam siebie.
Może ktoś mnie pozbierał, ale chyba nie, bo wciąż nie należę do nikogo. Jestem
pustą otchłanią, nie czuję, nie współczuję, nie rusza mnie ludzka krzywda. Może
będzie inaczej gdy ktoś mnie pozbiera. I może będzie normalnie i tak
niewyobrażalnie błogo. Chciałabym.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz